Obserwatorzy

piątek, 28 grudnia 2012

JAPKO


OMAJGASZ JAPKO JESTEM WIELKIM ARTYSTOM.

Intensywne, niemal jaskrawe kolory japka na tle zgniłego tła mają symbolizować indywidualizm nieskalanej bólem istnienia jednostki w kotekście złego, społecznego nacisku i wszechobecnej degrandoladzie moralnej. W centralnej części dzieła jesteśmy świadkami jednak czarnego czegoś od ogryzka, który wbija się w niewinne japko, ale jak kto przemyśli, to dojdzie do wniosku, że owo coś wynika także z rdzenia japka i stanowi centrum jego istoty...

...byłabym w tym niezła ;)

No w każdym razie jak widać bawię się artrage i postanowiłam narysować coś konkretnego wreszcie. Widać tu kilka moich fetyszy:
1. Tego rodzaju przechodzenie kolorów w tle. Nie wiem dlaczego w PS to jest trudne, a w AR to jest łatwe. Nie wiem.
2. Zawsze chciałam robić takie przechodzenie tła w "nic" - tak jak tu widać na "krawędziach" tła. Jara mnie taki efekt kurde. 
3. Pewnie to skrajnie nieprofesjonalne, ale malując w realu odkryłam ten efekt i do dziś go lubię - molestujesz farbę "w środku" obiektu, cały czas jakby pomijając krawędzie. Robi się takie wgłębienie trochę, jak tu widać na krawędziach japka. 

W każdym razie najfajniejsze jest to, że takie coś robi się w kilka minut :O A jeszcze nawet porządnie nie kumam narzędzi ani nic. Me gusta.

czwartek, 27 grudnia 2012

ArtRAGE! recenzja (tak jakby).

Nie uwierzycie, ale ten brzydal Marcin wybrał mi fajny prezent na Święta. Sama nie mogę w to uwierzyć, ale naprawdę fajna rzecz. Jest to mianowicie kupiony przez steam za niesamowitą sumę 130zł program ArtRage.
Pobawiłam się nim chyba z ledwo pół godziny póki co i miałam z pięć orgazmów. Generalnie program ten symuluje rzeczywiste rysowanie i malowanie – można sobie wybrać jaki ma być papier (np. pastelowy, akwarelowy, etc.), jak szorstki, cuda wianki. W farbach na przykład ustawia się, czy po nałożeniu schnie taka od razu czy nie o.O.
Słyszałam wcześniej o tym programie i jakoś w ogóle mnie nie wzruszał. Jak Marcin chciał mi go kupić, to w sumie nie widziało mi się to. No ale kupił w końcu i dobrze. Pobawiłam się i jako żywe przed oczami stanęły mi te wszystkie pieniędze przepuszczane swego czasu w plastykach, chwile frustrowania się z farbami kiedy nakładałam już tyle warstw, że w kartonie robiła się dziura, albo nie daj Boziu jakiś błąd popełniłam i nijak nie dało się tego zamazać. A tu taki kurde wdzięczny symulator malowania, z nakładaniem farby z tuby, wałkiem i wszelkim innym dobrem. Fak ju normalne obrazy, ja tutaj ścieram pikselową farbę olejną GUMKĄ ŚCIERANKĄ, łyso wam!? Ha. A po tej farbie olejnej mogę sobie spokojnie rysować na kolejnej warstwie flamastrem.
No i ten kwadrylion kolorów i odcieni farb. Zawsze tak sępiłam na farby, bo przecież 18zł tubka.
W tym miesjcu jako porządny, stary człowiek powinnam jakiś sentyment ruszyć, że co to kurwa jest, taki program. Gdzie stanie i krzywienie kręgosłupa przy sztaludze, gdzie upierdalanie siebie i ubrań farbą, gdzie wycieczki i pozostawianie fortuny w sklepach plastycznych, gdzie mozolne malowanie wazonów (wciąż tych samych wazonów do porzygania) w pracowni plastycznej? Z Wielkim Profesorem z ASP, który mówi „malujcie wazony, dzieci”, idzie pić kawę i wraca pod koniec zajęć? Lub nie? A chuj, szczerze powiedziawszy, nie mam żadnego sentymentu do tamtych czasów i tamtych, khm, metod.
Tutaj w każdym razie by teraz wypadało się pochwalić co uczyniłam w tym programie, ale wciąż jestem na fazie zmieniania papierków, pędzelków i odkrywania jakiś opcji i jarania się, że narysowałam sobie kreskę i zblurowałam z drugą kreską (szaaał). To podsyłam Wam link do jutuba kogoś innego, kto sobie robi obraz tubą farby i potem jej resztki są tak fajnie widoczne :D Fun.
Ja idę pracować nad robieniem efektu watercolorowego, takiego, jak se we łbie umyśliłam. Ramen.


piątek, 23 listopada 2012

Rozkmina nad rozkminami + papryka

Po propozycjach "narysuj coś rzeczywistego" chciałam narysować martwą naturę papryki. Jara mnie rysowanie papryki. Ale zawsze jak kupię, to zjadam zanim narysuję. Ja jednak chyba naprawdę nie jestem zbyt sprytna. Na szczęście znalazłam jakiś stary obrazek paprykowy ;D


To był asajement "obiekt w 3 technikach" czy jakiś taki. Lubię paprykę. Obrazek sprzed trzech lat, jak widać zero postępów od tamtego czasu xD

Ale przejdźmy do rzeczy, czyli (chaotyczna) rozkmina na dziś. Wiecie co jest jedną z najbardziej fascynujących rzeczy na świecie? Tworzenie leków. Kurde, jak to możliwe, jak to się stało? Jak ci wszyscy ludzie wpadli, że substancja X dobrze robi np. na jelita, ale tylko w połączeniu z jednym i koniecznie tylko jednym miligramem substancji Y, inaczej jest śmiertelnie trująca. I w ogóle, że akurat jelita tym leczą, a nie jakieś tryliard innych schorzeń. JAK ONI NA TO WPADLI? Koleżanka kończy farmację i wytłumaczyła mi - miliony prób i błędów, i ofiar w ludziach. No, ale poniekąd raczej było warto.
Refleksja ta ma oczywiście związek z moim rysowaniem - bo tak naprawdę wszystko ma w końcu związek z rysowaniem. Otóż wyobraźcie sobie iż wierzę, iż gdzieś tam, we mnie, jest jakiś złoty środek. Jest jakaś złota kurde metoda. Bo, jak to Budda powiedział (czy ktośtam), "jeśli napniesz strunę zbyt mocno - pęknie, a gdy napniesz ją za lekko - nie zagra". No i wymyśl człowieku jak zrobić, żeby zagrać. Gdzie jest złoty środek między jakąśtam samodyscypliną, a brakiem poczucia, że się zmuszam, że robię coś na siłę? (Nigdy nie jest dobrze nic robić na siłę.) Z drugiej strony proszę państwa - wytwarzanie nawyku. Czy nie cudownie byłoby mieć porządny nawyk rysowania? Wytresować się jakby? I czy da się to zrobić bez zmuszania się do robienia rzeczy? A co kurde jeśli jestem odporna na wytworzenie nawyku? Wytrzymałam prawie pół roku na diecie i żaden kurde z tego nawyk nie wyszedł, ŻADEN powiadam, choć podobno aby nauczyć się nawyku mózg potrzebuje miesiąca. Podobnie było ze wstawaniem rano przez całe życie - żaden nawyk. Null. Full ból wręcz :P
Tak więc - gdzieśtam jest jakaś idealna metoda jak ze sobą postąpić. Jak ją znaleźć? Czy jest jakaś inna droga niż miliony prób, błędów i ofiar w ludziach, a w każdym razie w człowieku?
Bo na wenę to nie ma co liczyć. Wena to dziwka.
Zaczęłam kiedyś projekt o tworzeniu, gdzie moja n-ta avatarka występowała (chyba nazywała się Sekwoja) i była tam cała wielka rozkmina o wenie. O tym, że wena to dziwka. Że przychodzi i odchodzi kiedy chce, czasem zostawia cię z małym dzieckiem (jakimś zaczętym projektem) i idzie w pizdu. Czasem cały dzień jej nie ma, gdy czekasz ze łzami i otwartym sercem, a pojawia się późno w nocy, kiedy NAPRAWDĘ powinieneś już spać. Czasem przychodzi, wali ci metaforycznego kloca na klatę i śmieje się w twarz. Ale i tak jesteś wdzięczny, że jest. Że przychodzi. Bo jak jej nie ma, to dopiero jest źle.
To jest, proszę państwa, totalnie toksyczna relacja takie coś. Trzeba mieć nasrane we łbie, żeby tkwić w takim związku.
A jednak tkwimy i jesteśmy wdzięczni.

czwartek, 15 listopada 2012

Złota myśl i improvement meme ;)


Nadal jest faza jarania się Cintiq. Łączy wg mnie wszystkie zalety rysowania na kompie i w realu, gdzie jak wiadomo nie ma takich cudów jak warstwy czy control+z. Wreszcie sobie trochę rysuję, BO TAK. Bez powodu. Jeżu jak to dobrze znowu to lubić.
Aż sobie nawet tzw. improvement mema walnęłam. Zawsze chciałam coś takiego zrobić ;) Nawet całkiem wyszło, choć na dzień dzisiejszy uznałam tamtą technikę za męczącą, ale chciałam ją w miarę powtórzyć.


Z tej okazji na jakiś czas rzuciłam rysowanie WTF Hotel i w sumie od razu poczułam się lepiej. Rysowanie długich projektów jest bardzo przytłaczające, z odroczoną nagrodą ;) A taka jak wiadomo sprzyja prokrastynacji. Jakoś muszę te długie projekty sobie podzielić na małe części. Jakoś oszukać mózg :P

Niemniej różnica w podejściu do rysowania jest teraz niesamowita i mogę zaryzykować stwierdzenie, że obserwujemy tu coś na kształt szczęścia. 'O, jebnę rysunek". "O, gdzie się podziały te 3 godziny? Hmm." i "Czy ja coś jadłam?". No więc nie, nie jadłam. Idę zjeść zanim znowu coś się narysuje ;p

-Ślimok

niedziela, 11 listopada 2012

Niesamowite osiągnięcie

Po raz pierwszy wymieniłam wkład w piórku i czuję się jak ktoś zupełnie wyjątkowy. Po czterech latach użytkowania. Czuć różnicę, dużo lepiej się rysuje ;p

Mam tak poza tym taki pomysł, że jak macie wenę na takie coś to piszcie co chcielibyście żebym narysowała na tego bloga. Tak sama z siebie to ostatnio nie mam myśli na ten temat. (Tylko nie piszcie, że cycki ;p cycki i tak rysuję jak mam wenę ;)).


- Ślimok

piątek, 2 listopada 2012

Is a kind of magic

Nic normalnego nie rysuję, bo całą manę zjada mi rysowanie WTF Hotel. Jak zwykle mam więcej pomysłów na historie niż jestem w stanie stworzyć i ogólnie mam marzenie skończyć hotel jak najszybciej aby móc wziąć się za coś następnego.
Z tej okazji chciałam się podzielić taką ciekawostką i takimi moimi ulubionymi "czarami" związanymi z rysowaniem komiksu.
Otóż plik photoshopa wrzucam od razu w InDesign (mam przez to dużo syfnych szkiców w InD :D I pogląd na całość ile jest dokończone, ile nie jest). Bardzo lubię moment, gdzie najpierw w program wrzucony jest szkic, a potem dwoma kliknięciami szkic magicznie staje się gotową stroną. Wygląda to tak:


(nie wiem czemu to się takie zrobiło nagle szare w ostatniej klatce, musicie mi uwierzyć na słowo, że normalnie nie jest szare ;))
Poza tym mam wenę na jednoobrazkowe pseudokomiksy, które ostatnio zamieszczałam na Chacie. Kiedyś prawdopodobnie będę musiała w końcu dorosnąć do myśli, że to moja estetyka i nigdy ambitnie rysować nie będę ;) Ale ta myśl, że ambitnie rysować powinnam, coś nie chce umrzyć. Ani żyć ani umrzyć nie chce ;) Bez sensu.
Niemniej dziś dobry dzień rysowania. Ręka boli mnie aż po ramię. Dziś poprawiałam obrazki, kolejne kreski tworzyły kolejne rysunki, rysunki tworzyły strony, bez filozofii, po prostu praca. Jak mam moje fazy zabawnej psychiki to jest na ogół mnóstwo filozofii i zero / niewiele pracy.Doceniam takie dni jak dziś, kiedy w ogóle zebrałam się w sobie żeby coś zrobić.
Ok, wracam rysować :l

poniedziałek, 22 października 2012

Kocham go, ale nigdy nie będziemy razem czyli…



Ilona i jej niespełniona miłość do Wacoma Cintiq. 




Wacom Cintiq to taki ekran, na którym bezpośrednio można rysować i jest jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie widziałam, który pozwolił mi zdać sobie sprawę z ważnego czegoś. Otóż mam taki problem, że całe życie jak rysowałam, to patrzyłam się w końcówkę ołówka, w grafit. Innymi słowy oczy na rysunek. Przy rysowaniu na zwykłym tablecie końcówka rysika jest „na dole”, na biurku czy gdzieś, a oczy przed siebie, w ekran komputera. Zdałam sobie sprawę, że moje neurony nigdy tego nie ogarnęły i dlatego rysuję dużo lepiej na papierze niż na zwykłym tablecie. Ból. Ból w tym, że najtańszy Cintiq kosztuje z 4,5 kafla, duży z 8 kafli. Po raz pierwszy widziałam je na MFK i miałam orgazm i w ogóle. Ale kurde, dat money :l

Co do rysowania to ostatnio robię WTF Hotel sporo, wstępnie pokazuję tu okładkę z Marcinem – portierem jako aniołem patologii. (Okładka jeszcze na 100% się zmieni, ale główny koncept zostanie.)



Nie wiem co w tej historii zrobić z Marcinem kolorystycznie. W komiksie nigdy nie miałam weny kolorować jego włosów na czarno (no dobra, na początku miałam, a potem nie), więc wiele osób wychodzi z założenia, że on jest blondynem. Tymczasem jest jednak czarno-czarno-czarny i Cyganie od niego nigdy nie chcą kasy, bo uważają go za swojego (podobnie jak Amreńczycy i jeszcze jakieś tam narody ciemne). Więc nie wiem jak mu zrobić włosy na okładce WTF (zostawić czarno – białą okładkę…?) i jak zrobić z wątkiem w komiksie, że został uznany przez recepcjonistkę za Włocha. Dość ważny wątek i nie powinnam go pominąć.
Takie i inne pierdoły sprawiają, że muszę kurde strasznie marszczyć mózg i przykro ;)
Strasznie dużo spraw poza tym w każdej dziedzinie, m.in. jeden z czytelników zadeklarował się złożyć mi biurko i mam nadzieję, że się to uda i bym miała wątek biurka z głowy. Bo to stare jest tycie i bałagan mi się na nim nie mieści.
Dobra, wracam rysować scenę w WTF, gdzie Marcin jest ogolony na pysku i ma włosy zaczesane do tyłu i wygląda jak nie on ;)

-Ślimok 

ps. zrobiłam fanpage tego bloga, żeby o każdej notce nie musieć informować na fanpejdżu Chaty.
Adres jest http://www.facebook.com/slimakovarysuje .  Chciałam żeby w adresie było samo ''slimakova", ale się okazało, że ktoś się tak faktycznie nazywa o_O.

poniedziałek, 1 października 2012

Martwe z natury



Głos odezwał się. Rzekł: Ilono, przejebane. Ten druk komiksów już śni ci się po nocach. W domu bałagan, w ścianie dziura, w zlewie… dobra, z litości pominę ten zlew. Jakieś firmy są ci winne pieniądze i nie masz natchnienia się o owe pieniądze upominać, tyle do roboty, że nie wiadomo za co się złapać i jeszcze Marcin marudzi, bo jego zapijaczona matka… dobra, z litości pominę także ten wątek. Jest tylko jedna rzecz, którą można zrobić w tej sytuacji.
Cóż? – odpowiedziałam. – Cóż mam czynić?
- Musisz narysować dwie przecudnej urody pieczarki.
- Logiczne.
- No kurwa.



Bardzo dawno nie rysowałam martwej natury, a ołówkiem to już całkiem dawno. Nie umiem też skanować ołówka, więc jest strasznie ciemne zdjęcie x)

sobota, 29 września 2012

Wolność jest trudna

Dobra, trochę ogarnęłam blogspota, już teraz trochę bardziej wygląda niż nie wygląda. Na tym blogu raczej nie będzie komiksów, będą jakieś tam różne rysunki, niekoniecznie w stylu typowo kojarzonym z moimi ciastowymi ludkami bez łokci i nosów. I pewnie filozofia twórcza. Oraz marudzenie, naturalnie, marudzenie.
Jako pierwszy chcę tu wrzucić obrazek z czasów gimnazjum (chyba) kiedy wciąż rysowałam mangowo i byłam u szczytu formy. Wtedy jeszcze miałam jakieś emocje nawet, podobno po tym rysunku widać, że je miałam.
Potem jakoś to wszystko szlag trafił. Rzuciłam rysowanie na długo. Chyba przez to, że dorosłam i byłam nieszczęśliwa. Dorastanie is a trap. Muszę jakoś odwrócić ten proces. Mam w każdym razie marzenie się odnaleźć w tym, w czym jestem zagubiona i chyba kurde zacznę od kupienia nowego biurka i krzesła. Biurko jest dla mnie zdecydowanie za małe, ja tu muszę mieć tablet, monitor, klawiaturę, mysz, zawsze jakieś notatniki, szkice, papierki, to do listy i wśród tego wszystkiego musi być jeszcze miejsce na mnie. Krzesło jest, podobnie jak biurko, to samo chyba od późnej podstawówki. Zniszczone jak polskie drogi.
Dokonałam orientacji w cenie tych mebli i wychodzi, że będą mnie kosztować tysiąc złotych i przemeblowanie. Totally worth it, niedługo mam urodziny, to się może rodzina dołoży do tego szlachetnego przedsięwzięcia, amen.
Z planów rysowniczych jest teraz bardzo dużo rzeczy: Chata, blog o Kasandrze (drugi komiks online, będzie się prawdopodobnie nazywał Mental Health ZOO, nie mam pomysłu na informatykę żadną tam, jaki serwer, jakie co - masakra), chcę dalej rysować Przygody Pana Leukocyta (już rok to rysuję, omg), WTF Hotel (kolejny komiks do wydania), być może jeszcze jeden komercyjny komiks się trafi (rozmowy trwają, jak się uda to będzie o akwarystyce), koszulek chciałam poprojektować, może się uda gra komputerowa, insanity. Co ciekawe, jeśli ogarnę marazm i problemy z koncentracją, to spokojnie powinno się wszystko udać, Boże dopomóż.
 Tu by mi się na przykład przydała nowa filozofia twórcza, bo nie wiem jak się zaplanować. Czy zadaniowo? Tyle i tyle zadań dziennie, i do domu. A może czasowo? Siedzisz x godzin dziennie i niezależnie od tego ile zrobisz, do domu. Jak z przerwami? Gdzieś jest granica między zdrową dawką przerw, a problemami z koncentracją. Nie wiem gdzie. A może olać to, go with the flow i zdać się na chaos? Ale położyć wiarę w chaos to słaba opcja. No i tak właśnie jestem zagubiona w tym. Wolność jest trudna /:)